Co nam mówi Państwo Środka?

 | 16.09.2020 13:17

Chiny wróciły do życia sprzed pandemii. Ostatnie dane za sierpień pokazały, że już nawet sprzedaż detaliczna po raz pierwszy wzrosła o 0.5% względem zeszłego roku. To był ostatni ważny wskaźnik gospodarczy, który do tej pory jeszcze nie podniósł się po wybuchu epidemii.

 

Produkcja przemysłowa, inwestycje, aktywność na rynku nieruchomości – wszystko to powróciło już praktycznie do czasów z początku roku, co przełożyło się na wzrost GDP w drugim kwartale o 3.2% względem 2019 roku. Ta sytuacja bardzo dobrze wróży… Stanom Zjednoczonym.

 

Chiny jako pierwsze dotknięte zostały falą zachorowań, jako pierwsze zamknęły gospodarkę i swoje granice, a następnie jako pierwsze wróciły do normalnego funkcjonowania. Nowych zakażeń nie było tam od tygodni. To pokazuje, że istnieje jednak życie po epidemii.

 

Borykające się ciągle z ogromną liczbą chorych Stany Zjednoczone dostają więc czytelny sygnał, że sytuacja w gospodarce powinna szybko wrócić do normy, nawet jeśli szczepionka nie zostanie wynaleziona. To z kolei oznacza, że obecna korekta na rynku może okazać się tylko… korektą.

 

Nie wszystkie gałęzie gospodarki będą rozwijały się jednak w takim samym tempie. Przez ostatnie dekady cały ekosystem zbudowany został wokół pracowników biurowych, którzy każdego dnia udawali się do dzielnic biznesowych w centrach miast do pracy w biurowcach. To sprawiło, że wokół nich kwitły takie biznesy, jak pralnie, siłownie, restauracje, kawiarnie i butiki z ciuchami.

 

Zdalna praca sprawiła, że wszystko to stanęło pod znakiem zapytania. Szacuje się, że przestały przez to istnieć dziesiątki milionów miejsc pracy.

 

Najpopularniejszy i uwielbiany przez bankierów z Wall Street producent biznesowej odzieży Brooks Brothers złożył właśnie wniosek o ochronę przed bankructwem. Firma działała od 1818 roku.

 

Starbucks oszacował, że tzw. puste korytarze w centrach miast, przez które przestały przewijać się tłumy ludzi, kosztował go utratę przychodów w wysokości dwóch miliardów dolarów.

 

Pojawiło się już nawet nowe określenie na zmiany zachodzące w gospodarce, w sposobie pracy i w komunikacji – to nowa "Zoom economy", która zagraża nie tylko kawiarniom i odzieżówce, ale też podróżom biznesowym, a co za tym idzie hotelom, liniom lotniczym, firmom wynajmującym samochody.
Pobierz aplikację
Dołącz do milionów osób, które dzięki Investing.com są zawsze na bieżąco z sytuacją na rynkach finansowych.
Pobierz

 

Wall Street Journal wyliczył, że około dwóch bilionów(!) dolarów nie zostanie w tym roku wydanych na podróże służbowe w USA. To potężny cios dla linii lotniczych, które 70% przychodów generują właśnie z tego segmentu.

 

Ciężko mają także operatorzy nieruchomości komercyjnych. Trudno jest zbierać czynsze od najemców, którzy zbankrutowali i nie ma ich kim zastąpić, bo lokali jest więcej niż chętnych, żeby się w nich zainstalować. Prognozy mówią o tym, że nawet gdy pandemia ustanie, około 50% pracowników nie wróci już do swoich biur.

 

Firmy przekonały się, że pracownicy w domach są równie (jeśli nie bardziej) wydajni, co w biurze. Po co w takim razie wynajmować i utrzymywać dziesiątki pięter w wieżowcach na Manhattanie, skoro nijak nie przekłada się to na efektywność, a generuje tylko koszty?

 

Z punktu widzenia pracowników, taki model także sprawdza się całkiem nieźle. Po co wydawać 2000 USD miesięcznie z własnej pensji na dwudziestometrową kawalerkę w centrum Nowego Jorku, skoro za tę samą cenę można mieszkać w komfortowym domu na przedmieściach? A oszczędności na kosztach i na czasie dojazdów do pracy?
 
Epidemia minie, a świat wyjdzie na prostą. Tylko, że nowy świat w dużej mierze nie będzie już przypominał tego, który znaliśmy do tej pory. Proces przenoszenia miejsc pracy do modelu zdalnego i coraz częstszego wykorzystywania nowych technologii do komunikacji postępował już od wielu lat. Wybuch epidemii tylko go przyspieszył.
 
Głównym zadaniem inwestorów jest teraz oszacowanie, kto będzie największym przegranym, a kto największym beneficjentem nadchodzącej nowej "Zoom economy".