Po wojnach walutowych czas na kryzys

 | 13.02.2014 11:26

Trzy lata temu rynki wschodzące zalewał kapitał, pompowany przez główne banki centralne świata. To wówczas odżyło pojęcie wojen walutowych, gdy władze krajów emerging markets broniły swych walut przed gigantycznym wzrostem wartości. Teraz ofensywa idzie w przeciwnym kierunku.

Gdyby nie waga konsekwencji i zagrożeń dla globalnych finansów, to co działo się w ciągu minionych pięciu lat na rynkach walutowych krajów rozwijających się, można by nazwać zabawą w kotka i myszkę. W jej pierwszym etapie, koty z zachodu wypasione przez rodzime banki centralne, siały strach wśród myszy z rynków wschodzących, znosząc na ich podwórko góry dolarów, euro i jenów. Te ostatnie z przerażeniem patrzyły, co dzieje się z ich walutami i starały się bronić, jak tylko mogły. Nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby sygnału do zmiany nie dała amerykańska rezerwa federalna, przystępując do przykręcania kurka z pieniędzmi. To sprowokowało koty do panicznej ucieczki z zajętego wcześniej terytorium. Niewykluczone, że zamieszanie, jakie z tego wynikło, doprowadzi do realizacji scenariusza nieco podobnego, do tego ze starej komedii pod tytułem „Mysz, która ryknęła”. Przekładając go na świat finansów, kraje rynków wschodzących mogą wziąć odwet na niedawnych potężnych agresorach, wzniecając kryzys na ich własnym terytorium. Wówczas, jak we wspomnianym filmie, może się okazać, że gospodarcze potęgi nie są wcale takie silne.

Skala osłabienia walut wybranych państw wobec dolara od połowy 2011 r. (w proc.)