Regulacje, giełda, gospodarka: jak zmienia się rynek TFI?Wywiad z Tomaszem Korabem

 | 11.06.2018 15:56

Rynek TFI co roku powiększa się kolejne podmioty, lecz z drugiej postępuje konsolidacja. Implementacji, wdrożonej w tym roku, dyrektywy MIFID II towarzyszyły liczne obawy dotyczące m.in. zwiększenia kosztów prowadzenia działalności oraz zmian w modelu dystrybucji funduszy. Polski rynek akcji od kilku lat odstaje od USA i Europy, co nie pozostaje bez wpływu na rynek TFI. O tym, jak zmienia się ten rynek, rozmawiam z Tomaszem Korabem, prezesem EQUES Investment TFI.

Dużo mówiło się o tym, że wprowadzenie dyrektywy MIFID II będzie oznaczać zwiększenie kosztów dla TFI. Czy prowadzenie towarzystwa jest obecnie mniej opłacalne?

Na nas to nie wpłynęło w ogóle. Pewnie wynika to ze specyfiki naszej działalności – SFIO to u nas margines działalności, ponieważ mamy głównie FIZ-y. Tutaj zachodzą oczywiście zmiany, ale nie są one tak znaczne. W funduszach otwartych mamy rewolucję – docelowo będziemy mieli ustawowo regulowany poziom opłat.

Sebastian Buczek uważa, że banki traktują MIFID II jako pretekst do promowania własnych TFI i ograniczenia dystrybucji innych. W jakim stopniu zgadza się Pan z tą opinią?

Z tą oceną się nie zgadzam. To jest fakt, że banki zaczynają ograniczać oferowanie funduszy do własnego TFI, ale do tego zachęcił ich nadzorca. W warstwie werbalnej deklarował jedno, a zapisy okazały się zupełnie inne. Udział dystrybutora w opłacie za zarządzanie zostanie ograniczony do poziomu nieopłacalnego dla banków. Na etapie tworzenia regulacji podnosiliśmy ten problem. Bank nie musi sprzedawać funduszy inwestycyjnych. Są przecież inne produkty, np. noty strukturyzowane, na których uzyska odpowiednią marżę. Uprzedzaliśmy, że ustawowe ograniczenie opłat wyleje dziecko z kąpielą. Jestem przekonany, że za chwilę banki będą sprzedawały wyłącznie fundusze własnego towarzystwa, na którym będą miały 2% opłaty za zarządzanie, a udział banku w tej opłacie wyniesie 100%. Nie będą sprzedawały produktów innych TFI, dostając jedynie 0,5%, bo to jest dla banku żaden interes.

Sztywno ogranicza się opłatę za zarządzanie, ale nie ma ograniczenia co do pobieranej opłaty manipulacyjnej. To zachęca do wielokrotnego obracania pieniędzmi Klienta w otwartym funduszu, na czym bank może dobrze zarobić, ale Klient już niekoniecznie.

Pobierz aplikację
Dołącz do milionów osób, które dzięki Investing.com są zawsze na bieżąco z sytuacją na rynkach finansowych.
Pobierz

Czy ograniczenie dystrybucji funduszy przez banki będzie dla Państwa odczuwalne?

Będzie i my widzimy już tę zmianę. Dotyczy ona choćby sposobu oferowania produktów Klientom. FIZ-y, które głównie tworzymy, w coraz większym stopniu muszą być sprzedawane w formule doradztwa inwestycyjnego, bo prawie nic nie można Klientowi powiedzieć na temat produktu. Nowe regulacje teoretycznie powinny zachęcać tych, którzy mają otwartą architekturę, do rzetelnego przedstawiania pełnej oferty i rekomendowania produktów, które uznają za najlepsze. Tylko pytanie oczywiście, jak rynek wyewoluuje, ile podmiotów zdecyduje się na formułę doradztwa otwartego.

Na rynku TFI co roku pojawiają się nowe podmioty, ale widzimy też postępującą konsolidację – nowych właścicieli znalazły Gamma i Rockbridge TFI. Czy konsolidacja jest scenariuszem, od którego nie ma odwrotu?

Odebrałbym to jako dowód dojrzewania rynku. Mamy zarówno podmioty wchodzące na rynek, jak i podmioty, które się łączą. Tak powinno być. Nie uważam, że fuzje doprowadzą do tego, że zostanie jedno towarzystwo, ani też że wchodzenie nowych podmiotów spowoduje przesadne rozproszenie. Mówi się często, że w Polsce jest dużo TFI (obecnie ok. 65). Ja uważam, że to jest bardzo mało. Powinno być ich 200, 400, tylko oczywiście musi być odpowiednia ilość aktywów. Jeżeli będziemy mieli taką sytuację, że 0,5% rynku to będzie 3-4 mld, to nie ma problemu. Ta oferta powinna być jak najszersza. Mamy towarzystwa, które mają tylko jeden fundusz w ofercie, w którym mają całkiem rozsądne aktywa i funkcjonują. Nie ma dalej towarzystw, które się koncentrują wyłącznie na kapitale instytucjonalnym. Na rynkach zachodnich często jest tak, że jest jakiś team zarządzający, odchodzi z niego ktoś znany i zakłada własną firmę, realizując strategię, którą stosował od lat. Taka firma zatrudnia 5-6 osób, księgowość i wszystko inne ma wyoutsourcowane.

Łączenia podmiotów zawsze będą. Fuzje często oznaczają, że ktoś po prostu wychodzi z rynku, jak GE, które sprzedawało Rockbridge TFI. Być może z czasem, jeśli te opłaty dla SFIO będą tak niskie, to tylko miliardowe aktywa będą dawały rentowność i wtedy faktycznie ten proces konsolidacyjny będzie postępował.

Co do aktywów, obserwujemy wzrost napływów do funduszy, jednak głównie w segmencie dłużnych papierów wartościowych. Na akcjach od dłuższego czasu jest „posucha”. Czy rozwijać się będą głównie produkty dłużne, a akcje są „passe”?

Nie, oczywiście. To kwestia momentu, w którym się znajdujemy. Mieliśmy kryzys, który bardzo mocno przetrzebił portfele akcyjne. Odbicie pokryzysowe przebiegało u nas znacznie gorzej, niż wszędzie na świecie. Większość rynków osiągnęła nowe szczyty, a my nie. To pewnie Klientów nie zachęciło. A być może tych nowych szczytów nie osiągnęliśmy właśnie dlatego, że Klienci nie wrócili.

Druga kwestia jest taka, że u nas jest bardzo młody kapitał. W 2008 mieliśmy zaledwie 200 mld zł oszczędności gospodarstw domowych w bankach, a w tej chwili grubo ponad 700 mld. Lokaty bankowe dominują w portfelach tych Klientów, bo oni nie mają doświadczenia inwestycyjnego – kapitał mają od niedawna.

Zmieniają się też oczekiwania Klientów. Jak zaczynałem pracę, w późnych latach ’90, Klienci oczekiwali 20-30% na portfelu akcji. Obecnie to jest nierealne, ale wtedy zdarzały się roczne stopy zwrotu rzędu 80%. Inne też było podejście do ryzyka. Wtedy Klient miał milion na koncie i ryzykował „po całości”, bo dzień wcześniej go nie miał i był przekonany, że jeśli go straci, to następnego dnia będzie miał nowy. Taka była dynamika zdarzeń. Dziś Klient często poszukuje produktu, który mu przyniesie dwu-trzykrotność lokaty bankowej, ale w wariancie czarnym straci 10%, a nie 50%.

Czy słabsze zachowanie polskich indeksów bierze się z nadmiernej awersji do ryzyka (udział akcji w portfelach funduszy jest połowę mniejszy, niż 10 lat temu) czy może nasza gospodarka odstaje od reszty świata?

Nasza gospodarka odstaje od świata, ale in plus. Odnotowaliśmy jeden z najdłuższych okresów wzrostu gospodarczego bez przerwy – ok. 30 kwartałów (jedynie Australia ma dłuższy o 1 czy 2 kwartały). Udana transformacja zapewnia nam miejsce w podręcznikach do historii gospodarczej. Popatrzmy na nasz region. Kiedy upadał komunizm tylko w Rumunii i Bułgarii PKB na mieszkańca było niższe niż w Polsce. My sobie nie zdajemy często sprawy, że na Ukrainie, Białorusi i w Rosji PKB na mieszkańca było wyższe, niż w Polsce. Na Węgrzech było blisko 20% wyższe, a obecnie jest niższe. To widać na ulicy jak również w liczbie depozytów bankowych, o której wspomniałem. Polak zawsze będzie narzekał, ale cyfry nie kłamią.